Zastanawiałam się ostatnio nad moim podejściem do odsłuchiwania muzyki. I tak, tego słowa używam tu z premedytacją, bo i podejście nie jest takie najbardziej dla mnie typowe.
Tyle razy z niektórymi moimi znajomymi wygłaszaliśmy opinie, że potrafimy zachować obiektywizm jeśli idzie o postrzeganie jakiegoś dzieła muzycznego. Pomijam tu gusta i guściki. Mówię tu bardziej o takim...podejściu do formy. Mówiliśmy, że przez pryzmat tak częstego spotykania się z wrażeniami dźwiękowymi różnego typu potrafimy spojrzeć na wszystko nieco "z góry", na całokształt.
Tymczasem co jakiś czas dopada mnie myśl, że tak absolutnie nie jest! Co prawdy Ameryki drugi raz tutaj nie odkrywam, ale to jaką częścią dziedziny zwanej Muzyką się zajmujemy wywiera na nas piętno. I to piętno na tyle silne, że przyjdzie taki moment, że nie będziemy umieli go z siebie wyprzeć.
Konkretnie to słuchając ostatnio Muzyki napotkałam w swojej głowie na dwa nurty.
Jeden, może bardziej naturalny, gdzie słuchając muzyki przysłuchuję się tekstowi i jak każdemu czasami coś mi "chodzi po głowie".
I ten drugi, w którym choćbym nie wiem co robiła, nie potrafię wyprzeć z głowy tego instynktu przysłuchiwania się partiom instrumentalnym we wszystkim co usłyszę. I to już zdecydowanie jest nabyte. I zdaje mi się, że dużo częściej występujące.
Moje rozważania opanowała również myśl, że mimo umiłowania treści słownej pod różnoraką postacią, żywię ogromny szacunek do muzyki absolutnej.
to nie płacz, to rozpacz
OdpowiedzUsuńKochana!Bardzo dziękuję za przemiły komentarz. Aż serce rośnie...A łza kręci się w oku.Dzięki takim wpisom, czuję że moje bazgranie ma sens;-) Piękne teksty i refleksje u Ciebie;-)
OdpowiedzUsuń