poniedziałek, 23 czerwca 2014

"Liczy się każda chwila, którą można spędzić z bliskimi - póki jeszcze są tutaj. Za chwilę będzie za późno. Tak mało czasu zostało. Za mało, za mało czasu, żeby z każdym porozmawiać, żeby odpowiedzieć na całą tę miłość, żeby ogarnąć wszystkie te potrzeby, żeby zadbać o każdego, kto tego potrzebuje..."

sobota, 21 czerwca 2014

O czasie

Co jest takiego w ludziach i we mnie, że będąc w jednym miejscu targa nami w co najmniej kilku kierunkach?
I nie mówię tu tylko o stronach świata. Choć to jeszcze osobny temat.


Potrafię być tu, w 2014 roku, w czerwcu kipiącym słońcem, jednocześnie mając głowę we wspomnieniach (najczęściej tych przyjemnych - ucieczka od Teraz) i myśląc o rachunku, który istnieje zapłacony gdzieś w mojej przyszłości (dalsze uciekanie od Teraz).


Oczywistym skojarzeniem jest w tym momencie film "Peaceful warrior", który jakiś czas temu przekazany mi na płycie z napisem "Powodzenia" wielokrotnie nawracał mnie na ten tor przemyśleń. Wciąż w głowie przewija mi się ten dialog:

-Gdzie jesteś Dan?
-Tutaj.
-W jakiej chwili?
-Teraz.
-Czym jesteś?
-Chwilą obecną.


Może stąd bierze się moja myśl z poprzedniego wpisu - ludzie są głupi, ponieważ sami motają się w cały ten cykl trzech czasów, nie będąc naprawdę w żadnym z nich. Gdybym u kresu swojego życia stwierdziła, że udało mi się choć przez część mojego bytu żyć chwilą obecną, byłabym niesamowicie szczęśliwym człowiekiem.


Natknęłam się ostatnio na coś takiego: klik
Tekst tekstem, porusza nieco inną tematykę, ale masz rację mój drogi Adamku, wciąż punkt odniesienia. Zależny niejednokrotnie od naszego wyboru. Czy skoro jesteśmy w stanie, nie warto pokusić się o wybór, w którym "czasie" będziemy żyć?


I bynajmniej nie podsumowuję tematu. Tkwi on we mnie nieustannie i przypomina się z każdym wysunięciem nogi spod kołdry czy z każdym metrem asfaltu uciekającym pod oponami roweru. Choć jestem tylko człowiekiem. I czasem o tym wszystkim zapominam.


Na szczęście nie na długo.

O powrotach

Od przeszło miesiąca nie mogę uczesać własnych myśli. Ani porządnie, ani nieporządnie, bo już nawet to drugie było by sukcesem. Gdyby nie wyjazd do Tarnowa dalej byłabym taka niby w temacie, ale w zasadzie obok i trochę "mniej bardziej" cytując Carroll'a. Nie twierdzę, że wszystko nagle staje się prostsze, ale ewidentnie na chwilę wyrwałam się z mocno śląskiego obrazka.

Przede wszystkim godnym podsumowania jest fakt, iż zdałam swoją pierwszą prawdziwą (zimowej tu nie liczę) sesję i to nawet z zadowalającym skutkiem. Nie, żebym była zachwycona - z przerośniętej ambicji ludzie leczą się całe życie, a ja nawet dwudziestoma świeczkami na torcie nie mogę się pochwalić (uf - jeszcze!) - ale rok pierwszy mojego stacjonowania w Katowicach na pewno miał różnorodne skutki.


I niech mi ktoś powie, że Katowice to brzydkie miasto - nic bardziej mylnego! Trzeba tylko umieć dostrzec jego urok :-)

Podczas wizyty w Tarnowie wciąż towarzyszyła mi lekka tęsknota "do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych" (masz Ci los, co za nastrój dzisiaj), wynikająca chyba bardziej z braku otwartej przestrzeni. Ale jak zawsze rower jest lekarstwem na największe nawet bolączki. Tych kilka spotkań, sporo fotografii i opowieści sprawiło, że z jednej strony poczułam się znów jak mała dziewczynka, kajająca się przed własną wychowawczynią (tak się kończą wizyty w dawnej szkole), a jednocześnie bardzo rzuciło mi się w oczy, czy nawet ukłuło to, że...doroślejemy. Każdemu z kolejnym dniem dodawane jest nowe doświadczenie. Uderzyło mnie to szczególnie po spotkaniu z M., A. i K. - ex-chórzystkami, z którymi od długiego czasu dzielę swoje życie.

Jeśli któryś z miesięcy miałabym określić, to czerwiec ewidentnie dotyczy przemyśleń. Nie wszystkie są tak optymistyczne.

Jednym z nich jest to, że...jestem głupia. I, że na własnej głupocie łapię się już któryś raz. Praktyka powinna wyglądać tak, że popełniając błędy skutecznie wyciągniemy z nich wnioski i sytuacja już się nie powtórzy. Tymczasem patrzę sobie przez ramię i widzę te same kroki! Czy istnieje na to jakaś metoda? Pomijam już powiedzenie "uczmy się na cudzych błędach", które od zarania dziejów uważam za bujdę na resorach. Na niczyjej skórze nie poczułam jak bardzo boli upadek z drabiny, dopóki sama z niej nie spadłam, więc po co w ogóle marnować na coś takiego czas?