wtorek, 30 września 2014

O filmie "Miasto 44"

Jeszcze przed premierą wiele osób zadawało sobie pytanie czego będzie można się spodziewać po poruszeniu tematu tak ważnego i oczekiwanego, jakim jest powstanie warszawskie. Słysząc niezbyt szczęśliwy slogan "Miłość w czasach apokalipsy" wyruszyłam do kina z pewną obawą w sercu.


Pomijam już fakt, że przyjemność dzielenia seansu wespół z innymi była wątpliwa - niewiele osób potrafi się właściwie zachować w miejscach publicznych typu teatr lub kino. Ale ale! Nie dajmy się zwieść pierwszemu wrażeniu.


Zacznijmy może od nieco suchej analizy: czas trwania filmu. Chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że właściwy! Napięcie jest tak dozowane, że w momencie kiedy statystyczny Polak powinien już zacząć utyskiwać na pozostawione w łazience pranie, ten, kolokwialnie mówiąc, gapi się z otwartymi ustami w ekran.


Co do zdjęć, to całokształt wypadł nieźle. Człowiek nie "pieje" wciąż z zachwytu, ale znajdziemy w filmie perełki, które wbiją nas w fotel. Mnie osobiście ujęła scena na cmentarzu, choć zapewne nie jedna osoba skrytykuje tu efekt slow motion. Dynamika jest, nie ma co do tego dyskusji i szacunek dla operatora za tą scenę. Natomiast efekt ten uraził mnie w momencie patrolu Biedronki. Kolejnym atutem, właściwym już Komasie są ujęcia typu point of view. Chciałoby się pomyśleć, że to ujęcie z gry - lecz niestety, wówczas była to rzeczywistość.


Duże brawa z mojej strony dla grupy odpowiedzialnej za scenografię. Tak, dobrze przeczytałeś - grupy. Ukazanie ogromu zniszczeń Warszawy okazało się nie lada wyzwaniem. Realizm jest tak duży, że nawet takie drobiazgi jak wykończenia okien są stylizowane na tamten czas. Samo zwiezienie gruzów filmowej Warszawy do Świebodzic to nie lada wyzwanie.


Podobny realizm udało się oddać poprzez kostiumy ale to efekty pirotechniczne przykuwają uwagę widza. Trzeba przyznać, że ekipa dała z siebie wszystko. Sceny z takimi efektami zrobione są z rozmachem, który w niczym nie ustępuje produkcjom hollywoodzkim. Jest to element, który sprawia, że po wyjściu z kina człowiek zaczyna myśleć, że ta produkcja otworzyła jakieś nowe drzwi dla filmu polskiego, że coś się zmieniło.


Wiele kontrowersji budził casting co obsady "Miasta 44". I nic dziwnego. Z jednej strony - wiek bardzo mocno ograniczał aktywnych już zawodowo aktorów, z drugiej strony same debiuty w rolach głównych to coś więcej niż ryzyko. Czasem jednak nawet się ono opłaca, bo jak na "pierwszy raz" przed kamerą efekt jest naprawdę niezły. Bądź co bądź nie spoglądamy wciąż na te same twarze, a to już zdecydowanie gratka dla wielbicieli nowości i "świeżej krwi".


W samym scenariuszu zarejestrowałam dużo świetnych elementów. Tło psychologiczne postaci było świetnie przedstawione, a to dlatego, że nie skupiało się na jednej osobie. Sytuacja życiowa każdego członka grupy głównych bohaterów była inna, mamy więc wątek ratowania siebie zamiast rodziny, małżeństwa pod wpływem wydarzeń, wątek konspiracji i pierwszego zakochania. Temat ujęty jest tak pod kątem życia prywatnego bohaterów jak i ich stosunku do powstania. Warto by się zastanowić czy temat miłości nie jest w filmie zbyt uwypuklony (zbędna moim zdaniem scena seksu w trakcie walk), ale to już chyba kwestia indywidualnych preferencji. Każdy przecież idąc do kina spodziewa się czegoś innego.

Ja otrzymałam to, co chciałam: brutalny realizm. I wrażenie, którego nie zmyje żadna pochopna opinia.




Mnóstwo wysiłku, zasłużone nagrody. Mamy zatem kolejny dobry film w Polsce. Brawo!






piątek, 26 września 2014

O przygodach filmowych w Gdyni

O tym co siedzi mi w głowie mówić nie warto, ale...

Warto spojrzeć choćby kątem oka na to, co działo się podczas 39 Festiwalu Filmowego w Gdyni. Ja, która po 20 minutach spoglądania w telewizor wymiękam (pomijam już ostatnią kondycję oczu) przyglądałam się gali finałowej z lekkim uśmiechem na ustach.
Pomijając postać Grażyny Torbickiej, która powoli staje się eksponatem tego typu imprez niczym figura woskowa z londyńskiego muzeum, pojawiło się tam parę godnych zauważenia postaci.


Zacznijmy od pozycji znanej i lubianej. Przynajmniej przeze mnie. "Jack Strong" Pasikowskiego to historia cenna sama w sobie. O postaci do dziś wzbudzającej kontrowersje, swego rodzaju "bombie atomowej" polskiej polityki powojennej. Film poza brutalnością tamtych czasów poruszył mnie autentyczną próbą zilustrowania samopoczucia człowieka, który w całym swoim trudnym planie jest sam i mimo zagrożenia życia jego rodziny i jego samego nie poddaje się, prze dalej w to, co jego zdaniem jest słuszne. Tak, można powiedzieć że reżyser złapał mnie niczym rybę na haczyk, ukształtował w określony sposób myślenia o pułkowniku Kuklińskim, ale w mojej opinii postawa głównego bohatera naprawdę była nadzwyczajna.
Jak to stwierdzili Sfilmowani na YT, ten film "jest jednym wielkim obrazem jak Maja Ostaszewska próbuje zapalić papierosa, ale jej to nie wychodzi", ale moim zdaniem to zwyczajny "hejt", skoro już w takich kategoriach myślimy. Aczkolwiek komentarz zabawny :-)
Mnie ujęła główna rola - choć i tak jestem fanką Marcina Dorocińskiego oraz kostiumy. Pani Braszko i Panie Kowalewski - chwała wam za realizm!


Kolejny film, tym razem z zakątków rzeczy dziwnych. "Hardkor disko" Skoniecznego to produkcja, która swoim zwiastunem (nie miałam jeszcze okazji zaznajomić się z całością) uczyniła w mojej głowie lekki 'mindfuck'. Wywołała lekki niepokój. Ciekawa jestem kreacji Kowalczyka po "Jesteś bogiem".


"Obywatel" to pozycja konieczna, przez dobrze znane nam połączenie - rodzina Stuhr znów w akcji! Dodajmy do tego zdjęcia Edelmana i zwiastun, który w sumie nie jest zwiastunem i moja ciekawość sama bierze górę, czym lub raczej; kim okaże się tytułowy Obywatel.


Fakt który ani trochę mnie nie zdziwił to Srebrne Lwy dla filmy "Pod Mocnym Aniołem". Uczyniłam tu pewną profanację, bo zanim dostałam w ręce książkę Pilcha (którą również szczerze polecam), obejrzałam już ekranizację. W zasadzie już reżyser powinien podpowiedzieć, że może to być ciekawa sprawa, bo produkcja Wojtka Smarzowskiego to nie jest ekranizacja. To jest INTERPRETACJA książki, za co szczerze należy podziękować i reżyserowi i scenarzystom, a najlepiej całej ekipie. I choć nowalijką zdaniem mediów jest tutaj Julia Kijowska (podobała mi się w "Miłości" Fabickiego) to mnie zaimponował Robert Więckiewicz - strzał w dziesiątkę, a nawet w jedenastkę do roli opoja i pisarza zarazem. Warto obejrzeć!


Bardzo ciekawą pozycją jest też "Miasto 44" Jana Komasy, nie tylko przez wzgląd na tematykę (choć mnie już osobiście męczy ta "faza" na kino wojenne w Polsce), ale również przez debiuty! Bardzo podoba mi się idea pokazania w rolach głównych nowych twarzy. Na film wybieram się dzisiaj do kina, więc zobaczymy  jak wrażenia. Choć słyszałam, że wyróżnienie za efekty pirotechniczne film otrzymał nie bez powodu.


No i wreszcie moja perełka. Film na który czekam z niecierpliwością, wyszukując relacje z planu i wypowiedzi aktorów. "Bogowie" Łukasza Palkowskiego. Historia profesora Zbigniewa Religii i tego, jak przeszczep serca w Polsce przeszedł od mitu do rzeczywistości. O dziś sławnym już Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Inspiruje mnie sama postać człowieka który "stanął na głowie", by dokonał się postęp w konserwatywnym środowisku lekarskim. Również lektura książek o tej postaci zwiększyła tylko moje zainteresowanie. No i trzeba przyznać po relacji z przygotowań do roli Tomasza Kota, że zanosi się na to, że będzie co oglądać.



Tej ostatniej pozycji nie mogę się doczekać!




A co do oprawy muzycznej samego festiwalu - Aukso pod dyrekcją Marka Mosia z najlepszymi kawałkami filmowymi Kilara. Chyba nie trzeba komentować, chyba że dodamy do tego żwawą "Orawę" jako zwieńczenie.